piątek, 18 października 2013

Caput III

Potworny dźwięk budzika obudził Zuzę równie brutalnie jak każdego innego ranka. Kiedy jego wysoki ton doleciał jej uszu i niczym ostrze przeszył czaszkę niewyobrażalnym bólem, momentalnie otworzyła oczy. Przez dłuższą chwilę nie wiedziała, gdzie się znajduje. Nie potrafiła skupić wzroku na jednym punkcie nawet na krótką chwilę. Wszystko wokół niej wirowało. Ulegając złudnemu wrażeniu uciekającej przestrzeni, z całych sił zacisnęła dłonie na oparciu łóżka. Miała wrażenie, że jej głowa zaraz pęknie, a świat roztrwoni się w drobny mak, ją samą porzucając w nicość. Przezwyciężywszy jednak nieuzasadnione lęki, ostrożnie rozprężyła mięśnie. Zamykając oczy, by uciec od przed lawirującym obrazem rzeczywistości, delikatnie przesunęła otwartą dłonią po pościeli. Miękka faktura bawełny, a także ciepło bijące od rozgrzanego jeszcze łóżka powoli zaczęły wypełniać dziewczynę świadomością, jak również oddalały ją od przerażającej pustki, jaka lokowała się w jej umyśle. Błądząc po omacku po swojej kołdrze, w końcu natknęła się na chłodną obudowę telefonu. Przepełniona determinacją przetarła zamglone oczy, po czym wzięła do ręki urządzenie, by jak najszybciej ukrócić rozlegający się wokół świdrujący świergot. Wyłączenie drażniącego jej wyjątkowo wrażliwe tego dnia uszy hałasu zajęło jej kilka niewiarygodnie ciągnących się sekund. Gdyby jednak jej próby zakończyły się niepowodzeniem, aparat zapewne wylądowałby na ścianie i w ten drastyczny sposób zostałby uciszony.
Otrząsnąwszy się z apatii, Orłowska uczuła ogromne pragnienie palące jej gardło piekielnym żarem. W tym momencie jej jedynym pragnieniem było choćby zwilżenie ust kroplą chłodnej, wilgotnej wody. Marząc o ukojeniu swych tantalowych mąk, powoli usiadła na łóżku, wciąż natarczywie zaciskając dłonie na jego brzegu. Dopiero teraz zauważyła, że miała na sobie wczorajsze ubrania. Zaniepokojona swoim stanem, z całych sił próbowała przypomnieć sobie, co działo się zeszłej nocy. Odzyskawszy mierną ostrość widzenia, rozejrzała się po pokoju. Jej mętny wzrok skierował się ku półce z książkami. Była pusta. Nagle przed oczami pojawiły jej się sceny z poprzedniego dnia – urywane i fragmentaryczne.
Kłótnia z matką…
Ucieczka do baru…
I ten dziwny chłopak…
Nie potrafiła przypomnieć sobie jego imienia. Wiedziała, że potrzebowała chwili skupienia. Niestety, ból przeszywający czaszkę nie wspomagał koncentracji. Aby choć na chwilę zebrać myśli w jeden spójny tok, oparła głowę o dłonie. „Jake? Johny? Jimmy!” – podpowiadały jej resztki pamięci. Nie potrafiła nawet przywołać jego obrazu. W uszach jednak wciąż jeszcze rozbrzmiewał jej charakterystyczny głos, jak i akcent chłopca. Wiedziała również, że przy butelce opowiadał bardzo dziwne rzeczy. Zuzka za wszelką cenę starała się odzyskać wartościowe wspomnienia, lecz niespodziewanie jej skupienie zostało przerwane przez nagłe torsje. Na szczęście zdążyła dobiec do łazienki, dzięki czemu nie musiała tracić jakże cennego czasu na sprzątanie.
Wykończona dziewczyna szybko umyła się, ubrała, po czym bez śniadania wybiegła z domu. Szczęśliwie udało jej się nie obudzić nikogo z domowników. Ostatnim, czego potrzebowała tego parszywego dnia, było tłumaczenie się z nocnego powrotu i złego stanu.
Blondynka miała cichą nadzieję, że rześkie powietrze poranka otrzeźwi ją i zatrze ślady nocnej libacji malujące się na jej bladej twarzy. Niestety, myliła się. Ból głowy wciąż był nie do zniesienia, a podkrążone oczy nie pozostawiały złudzeń co do sposobu, w jaki spędziła ostatnich kilka godzin. Nie miała wątpliwości, że będzie to koszmarny dzień.
 W szkole nie potrafiła skupić się choćby na moment. Morderczy kac uniemożliwiał jej koncentrację. Kiedy jednak choć na kilka sekund ból odpuszczał, jej umysł był zaprzątnięty wspomnieniami historii nowego znajomego. Dzisiaj jego słowa już jej nie bawiły. Wolałaby jak najszybciej o nich zapomnieć – przyniosłoby jej to ogromną ulgę. Umysł blondynki miał jednakże zupełnie odmienną opinię na ów temat. Nie pozostawało jej więc nic innego jak tylko poddać się jego woli i walczyć ze sobą, by przetrwać katorżniczy dzień.
Na jednej z przerw do Orłowskiej podszedł Kajetan. Dostrzegłszy jej stan, niepewnie usiadł obok niej na schodach i cicho spytał:
– Co jest, Zuza?
– Jajco! – odpyskowała zirytowana, chowając twarz w kolanach. Ją samą zaskoczyła jej zdecydowanie zbyt ostra reakcja. Goszcząca jednak w tym momencie w jej sercu pustka nie pozwalała jej przejąć się uczuciami kolegi. Zawsze, kiedy była w takim stanie, chciała być sama. Uważała więc, iż chłopak powinien o tym doskonale wiedzieć. W końcu znali się już wystarczająco długo.
– Skąd ty wzięłaś tu jajco? – spytał. W jego oczach widać było rozczarowanie i zdezorientowanie. Po kilku sekundach obojgu wyrwał się z ust śmiech. Dziwne wypowiedzi Kajetana nie robiły na dziewczynie wrażenia, ale jego opóźniona zdolność kojarzenia często ją bawiła. Kiedy Zuza skuliła się pod wpływem nagłego bólu, jaki wybuchnął w jej czaszce, jej znajomy znów się odezwał:
– Ej, pytałem na serio…
W tej chwili niespodziewanie role odwróciły się jakby ktoś szaleńczo zakręcił kołem fortuny. Tym razem to na twarzy Orłowskiej malowało się zmieszanie, zdezorientowanie i niepewność. Pierwszy raz od bardzo dawna nie wiedziała, co mogłaby odpowiedzieć. Przez jej umysł przetaczały się miliony myśli, jednak żadna z nich nie wydawała jej się odpowiednia, by wypowiedzieć ją na głos. Z reguły rozmowy z Kajtkiem przybierały postać monologów chłopaka, z krótkimi przerwami na monosylabiczne odpowiedzi lub zwykłe pomrukiwania ze strony dziewczyny, czego doskonałą ilustracją było ich spotkanie poprzedniego dnia. Tym razem zaś udało mu się ją zaskoczyć – pierwszy raz od rozpoczęcia liceum. Kiedy jej język odmówił współpracy przypomniała sobie czasy, kiedy to przyjaciel z dzieciństwa potrafił jednym zdaniem wprawić ją w stan konsternacji. Wspominając nie tak zamierzchłą przeszłość, zatonęła w myślach. Z impasu i niezręcznej ciszy wydobył ją dźwięk dzwonka. Usłyszawszy ratunkowy pisk uniosła się z podłogi, strzepała z ubrań drobne nieczystości, po czym w krępującym milczeniu udała się na lekcję w towarzystwie przyjaciela.
 Wydarzenia minionej przerwy skłoniły ją do refleksji. Zastanawiała się, co stało się z dawną nią. Z tą uśmiechniętą, radosną, szczęśliwą. Z tą, która wolny czas spędzała otoczona wianuszkiem znajomych. Co sprawiło, że nagle zamknęła się w sobie, że nie potrafiła już się z nikim porozumieć? Teraz wiecznie chodziła przygnębiona, a szramy na nadgarstkach mówiły same za siebie. Tylko dlaczego? Dlatego, że wykańczała ją atmosfera w domu? Wieczne pretensje matki, awantury z Olką? A może winna była zmiana otoczenia? Prawdą a Bogiem, jej klasa okazała się niespójnym zbiorowiskiem zdegenerowanych dzieciaków z bogatych domów. Patrząc na ich samotność w towarzystwie  produktów marki Apple, Zuzka czasem im współczuła – ich rodzice zapewne sądzili, że pieniądze wynagrodzą wszystko.
Rozmyślania dziewczyny przerwał koniec lekcji. Orłowska raźnym krokiem wyszła na korytarz, nie rozglądając się wokół. Pustym wzrokiem patrzyła wyłącznie w przestrzeń przed sobą. Przebijając się przez tłum, niechcący potrąciła kogoś. Odruchowo odwróciła się w stronę osoby, z którą się zderzyła, by przeprosić ją za swoje roztargnienie. Dopiero po chwili spostrzegła twarz Magdy – dawnej przyjaciółki. Osoby, która wyrządziła jej największą krzywdę w życiu, która zadała jej miliard ran i przez którą jej serce wciąż pokrywało się srebrzystymi bliznami. Poczuła się jakby jakaś niewidoczna dłoń uderzyła ją w twarz. Oprzytomniała. Głos rówieśniczki dotarł do mózgu Zuzy niczym drażniące narządy słuchu ultradźwięki. Jak na zawołanie, wszystkie przykre wspomnienia wróciły.
– O, hej! Dobrze, że cię widzę. Masz pożyczyć kalkulator na jedną lekcję? – spytała z uśmiechem znajoma.
Ból głowy powrócił ze zdwojoną siłą. Miała wrażenie, że za chwilę jej czaszka eksploduje. Zuzką zaczęły targać sprzeczne emocje – nie wiedziała, czy chce krzyczeć w głos czy też płakać. Nie miała pojęcia, co zrobić dalej. Wiedziała jedynie, że musi się trzymać. Coś w jej wnętrzu było bliskie pęknięcia. Z każdą sekundą zbliżała się do granicy wytrzymałości. Była absolutnie rozchwiana. Jej ciało zadrżało, a w żołądku poczuła coś dziwnego. Drgania? Dreszcze? Nie umiała nazwać tego, co działo się z jej organizmem. Przez frontowy atak zbyt wielu bodźców, nie była w stanie nawet zaczerpnąć oddechu.
– Masz tupet, suko! Po tym wszystkim śmiesz mnie jeszcze o cokolwiek prosić? Zejdź mi z oczu, bo jak na ciebie patrzę, to chce mi się rzygać, a niestety w pobliżu nie ma żadnych sick bagów! – Tracąc nad sobą kontrolę, wykrzyczała te słowa tak głośno, iż musieli usłyszeć ją wszyscy ludzie znajdujący się na piętrze.
Niespodziewanie poczuła ogromną chęć uderzenia dziewczyny. Jej serce zaczęło szybciej bić. Po krótkiej chwili łomotało już jak oszalałe, wystukując rytm zagrzewający do boju. Rozkurczające się naczynia krwionośne sprawiły, że zalała ją fala gorąca. Jej ciało powoli wyrywało się spod kurateli rozsądku, by wcielić się w szeregi kierowane przez rozjuszone emocje. Była gotowa do zajadłej walki.
Nie wiedziała, co mogłoby stać się na szkolnym korytarzu gdyby nie nadejście Adriana – jej dawnego przyjaciela, a obecnego chłopaka Magdy.
– Co jest, dziewczyny? – spytał zaniepokojony, bacznie przyglądając się obu znajomym.
Tego Zuza nie była w stanie wytrzymać. Jego szeroki uśmiech ponownie rozbudził wszystkie wspomnienia, nie tylko te miłe.
– A ty, gnoju! Czego tu szukasz? Jesteś ciotą, a nie facetem! W ogóle jesteście siebie warci! Żadne z was nie potrafi stawić czoła problemom! No bo po co? Wiadomo, lepiej udawać, że nic się nie dzieje. Lepiej odbierać ludziom szczęście i krzywdzić ich za plecami, prawda Madziu? Nie chcę mieć z wami nigdy więcej nic wspólnego! Przysięgam, że jeśli jeszcze raz którekolwiek z was się do mnie odezwie – pożałuje do końca życia! – wykrzyczała w nagłym ataku furii, po czym pospiesznie udała się na przeciwny skraj korytarza.
Zbiegła na dół, rozpychając się w tłumie ludzi pnących się po starych schodach. Dotarłszy na parter, oparła się czołem o chłodną ścianę, po czym leniwie przesunęła opuszkami palców po jej gładkiej powierzchni. Teraz wreszcie mogła pozwolić łzom płynąć. Nie była w stanie dalej siedzieć w szkole. Negatywne emocje szarpały nią zbyt mocno, by była w stanie dłużej je w sobie tłumić. Została tylko przedsiębiorczość – nikt nie zauważy jej nieobecności. Pobiegła więc do szatni, zabrała swoje rzeczy i wyszła z budynku tylnymi drzwiami.
„Boże, co się ze mną dzieje?” – pomyślała, gdy tylko znalazła się na zewnątrz. Przetarła twarz dłońmi i odetchnęła głośno. Jej płuca wypełniły się świeżym powietrzem, które zdawało się delikatnie stłumić pożar trawiący jej serce. Niestety, było to wciąż zbyt mało, by ukoić gorączkę rządzącą blondynką. Tę samą, która rozbudziła zamarznięte przez tak długi czas uczucia. Nigdy wcześniej nie zdarzyło się jej tak wybuchnąć. Zawsze tłumiła w sobie emocje, nawet te najbardziej skrajne. Tego dnia zaś naprawdę okazała się wrakiem samej siebie…
Nie wiedziała, co miała ze sobą począć. Nie mogła wrócić do domu, bowiem matka do wieczora miała wolne. Ucieczka na strych również nie była możliwa. Stara kamienica miała dwa wejścia – jedno od strony jej okien, z którego nie mogła skorzystać niezauważona. Aby dotrzeć do drugiego musiałaby przejść przez park, w którym o tej porze każdego dnia niestrudzenie – bez względu na pogodę czy święta – w swoim zwyczajowym miejscu przesiadywały osiedlowe plotkary, z którego miały one doskonały widok na ów zrujnowany budynek. Jeśli trafiłaby na nie – pewnym byłoby, iż jej rodzina dowiedziałaby się o tym w przeciągu pół godziny. Nie potrafiąc znaleźć godnej alternatywy, postanowiła pójść na spacer. Szła przed siebie, nie zważając na nic. Mijała tłumy obcych ludzi oraz ich zimne, obojętne spojrzenia. W tej chwili jednak nie interesowało jej to, co myśleli o niej inni. Spotkanie z dawnymi przyjaciółmi sprawiło, że wszystkie traumatyczne wspomnienia odżyły. Dawne rany na sercu ponownie się otworzyły, wywołując przy tym niezmierny ból. Tląca się w niej złudna, a wręcz iluzoryczna nadzieja, że już nigdy go nie poczuje, właśnie zgasła. Musiała stawić czoła nowej fali cierpień, która po raz kolejny nacierała wprost na nią. Szła więc na spotkanie z nieprzyjemną przeszłością, a jej umysł wyświetlał wydarzenia minionego roku niczym kadry z filmu.
Magdę poznała w gimnazjum. Chodziły do równoległych klas, ale o innym profilu. Zuza od zawsze lubiła przedmioty ścisłe, jej koleżanka zaś była wziętą humanistką. Poznały się podczas jakiejś wycieczki zorganizowanej przez ich wspólną nauczycielkę i od razu zapałały do siebie niewytłumaczalną  sympatią.
Magda miała bardzo sceptyczne podejście do życia. Nienawidziła świata i samej siebie. Była słaba psychicznie. W wieku czternastu lat zaczęła się ciąć. A dlaczego? Ponieważ wciąż obsesyjnie twierdziła, że była zbyt gruba. Ona również padła ofiarą kultu piękna, który bezustannie sączy się ze wszystkich stron. To właśnie on niszczył pozornie szczęśliwych ludzi, ukazując im, jak wiele brakuje im do ideału, czym odbierał im zwyczajową radość życia. Nieakceptację samej siebie nastolatka przemieniała w autoagresję. Nieakceptację, trzeba pamiętać, bezpodstawną. Była ona bowiem ładną, szczupłą dziewczyną o ciemnowiśniowych włosach. Zuza zawsze uwielbiała ich ciepłą barwę przywołującą w jej umyśle smak sezonowych owoców. Kiedyś, podczas jednej z rozmów, zauważyła na jej nadgarstku blizny. Od razu zrozumiała, skąd się wzięły. Próbowała wyperswadować przyjaciółce jej  destrukcyjne zachowania, kolokwialnie nazywając je głupotą. Magda jednak stwierdziła, że "to nie głupota, ale nienawiść do samej siebie". Powiedziała również, iż Zuzka zapewne kiedyś też to pozna i dopiero wtedy zrozumie pobudki, jakie nią kierowały. Opowiedziała jej, jaką ulgę to przynosi, jak uwalnia od problemów. Wtedy Zuza uznała działania Magdy za abstrakcję, później jednak jej słowa się spełniły. Zaczęła się zastanawiać, czy gdyby nie przyjaciółka, to kiedykolwiek sięgnęłaby po żyletkę… Pewnie nie. Zresztą, teraz to już i tak bez znaczenia. Czasu niestety nie da się cofnąć…
Po wakacjach, które upłynęły im pod znakiem wspólnych spotkań, rozpoczęły rok szkolny w tym samym liceum, jednak ponownie na różnych profilach. Jakoś w listopadzie Zuza zaprzyjaźniła się z Adrianem – chłopakiem z jej klasy. Był on jedyną osobą, która ją tutaj rozumiała i w pełni akceptowała – przyjmowała ją taką jaka była, bez rozróżniania wad czy zalet. Czuła z nim tę samą więź, co wcześniej z Magdą. Postanowiła więc ich ze sobą poznać. Chciała stworzyć piękną znajomość, która przetrwałaby lata wojny, kryzysu czy epidemii pochłaniającej miliony ofiar. W tym momencie jednak wszystko się skończyło. Spędzali czas w trójkę w cudownej atmosferze. Piękne złego początki. Magda bowiem zakochała się w Adrianie, a jak nie od dziś wiadomo – w miłości troje to już tłum. Zaczęli zatem spotykać się tylko we dwoje, zostali parą. Wtedy właśnie przyjaciółka stopniowo poczęła odsuwać się od Orłowskiej. Stała się podejrzliwa i przewrażliwiona. Z jakiegoś powodu widziała w przyjaciółce konkurentkę w walce o uczucia Adriana i dlatego odizolowała się od niej, nie zważając zupełnie na jej uczucia. Chłopak jednak starał się utrzymać zarówno związek, jak i przyjaźń. Jego ukochana niestety była tak bardzo zazdrosna o Zuzę, iż – nie mogąc inaczej poradzić sobie z ogarniającą ją frustracją – postanowiła ich skłócić. W oczach przyjaciela przedstawiła Orłowską jako sfrustrowaną osobę z niemałymi problemami natury emocjonalnej. Jej samookaleczanie zaś kazała mu uznać za próbę zwrócenia na siebie uwagi i rozbicia ich związku. A Zuza zaczęła chlastać się właśnie wtedy. Z jej powodu… Jakiż los potrafi być ironiczny, czyż nie?
Magda zostawiła ją w najtrudniejszej chwili bez jakiegokolwiek wsparcia. I bez Adriana…
Dopiero teraz dziewczyna odzyskała pełną świadomość. Obudziwszy się z otępienia, poczuła że po jej policzkach spływały ogromne niczym górskie strumienie łzy. Nie był to jednak płacz, który pozwalał oczyścić się z negatywnych emocji, który wyzwalał z opętańczych sideł rozpaczy. To tylko gorzkie krople, które rozjątrzały rany przeszłości, odkopując z duchowego grobu okrutne wspomnienia. Krople, których upłynie jeszcze wiele nim reminiscencje znów odejdą w niepamięć, a serce rozwinie skrzydła, by ulecieć ku wolności. Czekając aż czas splącze usta retrospekcjom, rozejrzała się wokół.
Początkowo nie wiedziała, gdzie się znalazła. Dopiero po krótkiej chwili spostrzegła, że są to znajome jej okolice. Wytężyła pamięć. Oczywiście – Stadion Olimpijski! Minęły chyba wieki, odkąd była tu po raz ostatni. Z tego również powodu nie mogła zrozumieć, jakim cudem się tu dostała. Dlaczego los przyprowadził ją akurat tutaj? Korzystając z zadziwiających okoliczności, postanowiła jednak przez chwilę nie roztrząsać przyczyn swojej eskapady, a jedynie odciąć się od rzeczywistości choć na moment. Przez kilka ulotnych mgnień być wolną niczym ptak, który przemierza powietrzne przestworza, by odkryć nieznane. Szła pośród drzew i podziwiała piękno przyrody. Wiosna nadchodziła milowymi krokami. W powietrzu czuć było zapach budzącej się do życia przyrody, świeżych traw czy rozkwitających pąków. Woń nadchodzącego szczęścia. Orłowska była rozchwiana, ale urok tego miejsca działał na nią uśmierzająco. Zostawiła swoje wspomnienia przed bramą, swoisty rozbrat duszy z ciałem. Robiła wszystko, by odciąć się od bolesnych myśli. Teraz jej umysł zaprzątnięty był obserwacją wiewiórki. Kochała patrzeć na te puchate, skaczące stworzenia. Spoglądanie na urok natury zawsze dawało jej upragnione ukojenie.
Po chwili jej oczom ukazał się Skansen, cudowny zabytek Wrocławia. Zawsze podziwiała piękno jego architektury, jednak to, co działo się w jego wnętrzu, nigdy jej nie interesowało, mimo, że jej ojciec nieraz zabierał tutaj ją oraz Olę. Żużel sam w sobie uznawała za nudny i bezsensowny, a rycerzy czarnego toru za ludzi niespełna rozumu. Nie pojmowała, dlaczego poświęcali się dla sportu. Byli Winkelriedami, którzy jednak za swoim cierpieniem nie nieśli ratunku. Mesjasze, poświęcający siebie, choć nie prowadzący zbawienia. Blondynki bynajmniej nie przerażała perspektywa śmierci któregoś z zawodników. Bardziej przykre były dla niej ich kontuzje, o których słyszało się co jakiś czas w telewizji czy w radio. Ból, który nie prowadził do niczego. Ten rodzaj cierpienia, który nie wyzwalał. A czasem rujnował całe życie.
Stadion wydawał się dziwnie pusty, kiedy nie odbywał się na nim żaden mecz. Orłowska po raz pierwszy przebywała tam sama, niepotrącana przez setki przechodniów. Takie otoczenie podobało jej się o wiele bardziej. Nigdy bowiem nie przepadała za tłumem, ilustracją ludzkiego pędu za niedoścignionym. Rozejrzała się dokładnie.  Pomimo swej początkowej pewności, nie była tu jednak sama. Obok niej przechodziła szczęśliwa rodzina – mała, blond włosa dziewczynka z rodzicami. Była uśmiechnięta i taka radosna. Podobnie jak jej opiekuni. Idealny obrazek, idealne dzieciństwo. Coś, czego Zuza nigdy nie miała, czego nigdy nie poznała, a o czym tak bardzo marzyła, o co tak często błagała przed snem. Kiedyś myślała, że jest szczęśliwa. O, dziecięca naiwności! U niej w domu w rzeczywistości nic nie było nawet bliskie ideału… Dopiero kilka lat temu zrozumiała, że całe to „szczęście” było jedynie złudzeniem, żałosną iluzją, którą karmiła ją jej młodociana wyobraźnia. Dopiero, gdy poznała świat, potrafiła dowieść, iż szczęście tak naprawdę nie istniało. To tylko chwila radości, moment ułudy, gdy okłamujesz siebie. Człowiek bowiem zawsze chce czegoś więcej, wiecznie udaje się w pogoń za nieosiągalnym. A jeśli wykaże się karkołomną wytrwałością i dosięgnie celu, poczuje pustkę, której nie będzie w stanie zapełnić. Szczęście z definicji było przeszłością.
W jej oczach zakręciły się szkliste łzy, które mieniły się radosnym blaskiem, odbijając od swej powierzchni popołudniowe promienie. Niespodziewanie na wskroś przeszyło ją poczucie bezsilności, którego tak silnie nienawidziła. Czując, że ciało powoli odmawia jej posłuszeństwa, usiadła na trawie, oparła plecami o drzewo i – skrywszy twarz w kolanach –  zaczęła płakać. W innych okolicznościach zapewne nie zareagowałaby na ten widok tak emocjonalnie. W ciągu tylu lat nauczyła się poskramiać swoje uczucia. W innym wypadku bowiem, dotarłaby na skraj wytrzymałości i w końcu przekroczyła niewidzialną linię szaleństwa. Dzisiejszy dzień okazał się jednak pełen przykrości i wspomnień. Dziewczyna była zbyt rozchwiana, by poskromić własne emocje. Nawet nie próbowała hamować płaczu. Tu przynajmniej mogła pozwolić sobie na chwilę braku kontroli. Przecież była tu niemal niewidoczna. Jakby poza kadrem. Duch spoglądający na świat spoza granic poznania…
– Hej, coś się stało? – usłyszała nad sobą zaniepokojony głos. Zaskoczona czyjąś obecnością, podniosła głowę. Ktoś śmiał wkroczyć w jej własną krainę, zakłócić jej prywatny azyl. Musiała więc dokładnie przyjrzeć się intruzowi, by ułożyć w głowie choćby wstępny plan walki. Ciepłe promienie skierowały się dokładnie w jej źrenice, przez co mimowolnie zmrużyła oczy. Choć lekko oślepiona,  bacznie przypatrywała się człowiekowi, który śmiał wyrwać ją z odosobnienia. Obok niej stał wysoki, przystojny chłopak. Był niebieskookim, ciemnym blondynem o niesamowicie pociągającej twarzy. Zuza odniosła wrażenie, że kiedyś już go widziała. Nie znała go jednak, tego była pewna.
– Nic, wszystko świetnie. Nie widać? – syknęła przez zaciśnięte zęby. Nienawidziła, kiedy ktoś wtrącał się w jej życie. Nie interesowały jej intencje rozmówcy. Według niej każdy pytał o jej samopoczucie tylko z ciekawości – wyłącznie w poszukiwaniu sensacji, która odwróciłaby jego uwagę od własnego nudnego, rutynowego, bezwartościowego życia. Ludzie to hieny  żywią się cudzą krzywdą, którą doprawiają własnym śmiechem.
– Ej, ty płaczesz? – spytał wyraźnie zmartwiony chłopak.
– Nie, nawilżam sobie skórę pod oczami! – warknęła zdenerwowana. Nie potrzebowała litości, chciała tylko pobyć chwilę sama. Czy ludziom tak trudno było to zrozumieć? Czy nadszedł czas, w którym zwyrodnienie, agresja, przemoc czy nekrofilia stały się bardziej akceptowalne niż prosta potrzeba samotności?
– Mogę ci jakoś pomóc? – zapytał, pochylając się nad dziewczyną. Wyczuł, że nie chciała jego obecności. Nie mógł jej jednak tak zostawić. Nie w takiej sytuacji. Choć jej nie znał – czuł się do tego zobowiązany. Po wszystkim, czego doświadczył, nie mógł przejść obojętnie obok czyjejś rozpaczy i cierpienia.
– Tak, możesz – nie wpieprzaj się tam, gdzie cię nie chcą! Sprawdź, czy cię nie szukają w domu spokojnej starości – im są potrzebni filantropi, nie mnie! Ostatnie, czego pragnę, to jakiś pieprzony samarytanin, który „chce pomóc”! Ludzie nie chcą pomagać – oni chcą wiedzieć! – wrzeszczała jak oszalała. Była roztrzęsiona, rozchwiana. Obcy mężczyzna irytował ją swoim uporem. Sądziła, że jeśli spędzi z nim jeszcze chwilę, zrobi mu krzywdę. Nie mogła zrozumieć, czego od niej oczekiwał. Czyżby dręczenie jej dawało mu jakąś satysfakcję?
– Powinienem się na ciebie obrazić – chyba właśnie za szybko mnie osądziłaś… – powiedział poważnym tonem, prostując się. W ten sposób próbował odwrócić jej uwagę od problemu i zająć ją jakąkolwiek, nawet najbardziej błahą rozmową.
– To się obraź i zejdź mi wreszcie z oczu! – krzyknęła, ponownie ukrywając twarz w kolanach. Miała nadzieję, że blondyn weźmie sobie jej uwagi do serca, dzięki czemu pozwoli jej znów zostać samej i pogrążyć się w rozpaczy.
Plan chłopaka nie powiódł się. Postanowił więc zrobić coś innego. Usiadł obok Zuzki i obiecał sobie, że zostanie z nią dopóki się nie uspokoi. Nie wiedzieć czemu, czuł się za nią odpowiedzialny. Ponadto, z każdą chwilą dziewczyna stawała mu się bliższa, a jej magnetyczna osobowość przyciągała go niczym stabilimenta w pajęczynie tygrzyka.
– Nie możesz mnie wyrzucić ani zabronić tu siedzieć. Trawnik to dobro publiczne, nie twoja własność – rzucił z uśmiechem i przysunął się do dziewczyny, nieustannie na nią spoglądając. Ich ciała dzieliły jedynie centymetry.
– Nie, ale mogę sobie pójść – warknęła ni to do siebie, ni to do niego i szybko podniosła się z trawy i żwawym krokiem ruszyła w stronę, z której przyszła. Jego obecność niezmiernie męczyła ją, aczkolwiek właśnie dzięki niej przestała płakać. Była zbyt wściekła, aby myśleć o przeszłości. I prawdopodobnie właśnie to wywoływało w niej ów niepohamowany gniew.
Chłopak, ujrzawszy jej reakcję, również wstał szybko i pobiegł za nią.
– Mam na imię Oliwier, a ty? – spytał, zrównując się z nią.
– Moje imię będzie ostatnim, co w życiu usłyszysz – bąknęła pod nosem, wsuwając dłonie w kieszenie jeansów.
– Dlaczego jesteś na mnie taka wściekła? – spytał cicho, spuszczając wzrok na swoje buty.
– Bo mam taką ochotę! Jak ci się nie podoba, to tu zostań i pozwól mi odejść! – syknęła zajadle. Myślała, że w ten sposób wreszcie pozbędzie się nieznajomego.
– Dzisiaj zrozumiałem, o co chodzi z tym, że faceci lubią zołzy. Jesteś zołzą. Nie, jesteś stuprocentową wredną suką! – powiedział ze śmiechem, maszerując raźno tuż obok dziewczyny. Postanowił zawalczyć jej bronią.
Zuza jednak zignorowała jego jawną zaczepkę. W odpowiedzi przyspieszyła jedynie kroku, licząc na to, że jej bojowa postawa odstraszy nieznajomego.
– Dokąd właściwie się tak spieszysz? – zagadnął chłopak, mając dość trwającej między nimi ciszy.
– Do baru. Zamierzam chlać tak dużo i tak długo aż zrozumiesz, że nie życzę sobie twojej obecności i sobie pójdziesz. Albo aż do momentu, gdy twoja obecność przestanie mi robić jakąkolwiek różnicę – cokolwiek nastąpi szybciej – rzuciła Zuza, zatrzymując się w miejscu i prowokująco patrząc swojemu rozmówcy prosto w oczy. Momentalnie zmieniła taktykę. Była wręcz pewna, iż skoro niebieskooki rzekomo chciał jej pomóc, po takiej deklaracji na pewno zostawi w spokoju. Przecież doprowadzenie dziewczyny do stanu zupełnego upojenia alkoholowego nigdy nie jest formą pomocy. Pokonany jego własną bronią. Orłowska cudem zapanowała nad twarzą, by nie obdarować obcego triumfalnym uśmiechem.
– Czyli nie mówisz, że nie zmienisz jeszcze zdania co do mnie? Super! To ja chętnie skorzystam z twojej propozycji – odparł nieznajomy z szerokim uśmiechem i z rękami w kieszeniach szedł dalej obok niej.

Dopiero teraz do Orłowskiej dotarło, jak zabrzmiała druga część jej wypowiedzi. Od razu miała ochotę zlinczować się za tę dwuznaczność. „Kurde, coś nie pykło…” pomyślała wyraźnie niezadowolona. Nie mogła jednak już się wycofać, klamka zapadła. Duma nie pozwoliłaby jej ośmieszyć się przed tym człowiekiem. Przegrała bitwę, nie wojnę. Z miną skazańca podążyła więc z chłopakiem do pobliskiego pubu.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
 Od razu informujemy,  że Oliwier – ze względu na dalsze losy – musiał być postacią fikcyjną.
Ten rozdział jest ostatnim, w którym informujemy Was o nowościach, gdyż kolejne  będą pojawiać  się w każdy piątek.



7 komentarzy:

  1. Świetny rozdział...mam nadzieję, że Zuza wkrótce znajdzie osobę, z którą będzie mogła szczerze porozmawiać i wyżalić jej się oraz przestanie zwracać uwagę na zachowanie matki...

    OdpowiedzUsuń
  2. Zdrada przyjaciół to najgorsza rzecz na świecie. Świadomość, że nie ma się oparcia w rodzinie jest jeszcze gorsza. Podziwiam Zuzę, że mimo wszytko trzyma fason, choć nie jest to łatwe. Może ten Oliwier pokaże jej, że życie nie jest takie złe. :)
    Cóż żeby się dowiedzieć, pozostaje mi czekać do piątku.
    W wolnej chwili zapraszam do mnie na nowości: http://trzymajgaz.blogspot.com oraz http://bez-ciebie-znikam.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Coś innego... zupełnie inne podejście i sposób opisywania... fajnie podoba mi się :)
    Nowy znajomy ma fajne podejście :D podoba mi się, że ją zagiął :D Jestem ciekawa jak potoczy się ta historia :D
    Informuj mnie o nowościach :D dodaję do listy ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej :) Dziękuję Ci za komentarz na moim blogu! Jak tylko znajdę więcej czasu, przeczytam wszystko i wystawię treściwy komentarz. Mam tylko jeden problem - Twój blog jest przeznaczony tylko dla dorosłych, co znacznie utrudnia dostanie się tutaj - nie mogę wejść tu ze swojego konta.
    Pozdrawiam, Windy!

    OdpowiedzUsuń
  5. Bohaterka jest nietuzinkowa i ciekawie skonstruowana. Podoba mi się jej cięty język. Ciekawi mnie jak poprowadzisz ten wątek rodzinny. Brak oparcia w rodzinie i przyjaciołach boli, oj boli.

    OdpowiedzUsuń
  6. Zawsze się zastanawiałam, dlaczego w normalnym życiu nie może tak być, że kiedy coś się dzieje, jakiś nieznajomy podejdzie do ciebie i spyta się, czy wszystko w porządku. To smutne, ale prawdziwe. Wspaniałe jest to, że w opowiadaniach możemy kreować swój świat i postawić w nich dobrych ludzi, których nam brakuje.

    OdpowiedzUsuń
  7. Gdy przeczytałam o Magdzie ... Po prostu ta sama sytuacja .. Nawet to imię... Świetne !!!

    OdpowiedzUsuń

Szablon by Rowindale