Potworny dźwięk budzika obudził Zuzę równie brutalnie
jak każdego innego ranka. Kiedy jego wysoki ton doleciał jej uszu i niczym
ostrze przeszył czaszkę niewyobrażalnym bólem, momentalnie otworzyła oczy. Przez
dłuższą chwilę nie wiedziała, gdzie się znajduje. Nie potrafiła skupić wzroku
na jednym punkcie nawet na krótką chwilę. Wszystko wokół niej wirowało. Ulegając
złudnemu wrażeniu uciekającej przestrzeni, z całych sił zacisnęła dłonie na
oparciu łóżka. Miała wrażenie, że jej głowa zaraz pęknie, a świat roztrwoni się
w drobny mak, ją samą porzucając w nicość. Przezwyciężywszy jednak
nieuzasadnione lęki, ostrożnie rozprężyła mięśnie. Zamykając oczy, by uciec od
przed lawirującym obrazem rzeczywistości, delikatnie przesunęła otwartą dłonią
po pościeli. Miękka faktura bawełny, a także ciepło bijące od rozgrzanego
jeszcze łóżka powoli zaczęły wypełniać dziewczynę świadomością, jak również
oddalały ją od przerażającej pustki, jaka lokowała się w jej umyśle. Błądząc po
omacku po swojej kołdrze, w końcu natknęła się na chłodną obudowę telefonu.
Przepełniona determinacją przetarła zamglone oczy, po czym wzięła do ręki
urządzenie, by jak najszybciej ukrócić rozlegający się wokół świdrujący
świergot. Wyłączenie drażniącego jej wyjątkowo wrażliwe tego dnia uszy hałasu
zajęło jej kilka niewiarygodnie ciągnących się sekund. Gdyby jednak jej próby
zakończyły się niepowodzeniem, aparat zapewne wylądowałby na ścianie i w ten
drastyczny sposób zostałby uciszony.
Otrząsnąwszy się z apatii, Orłowska uczuła ogromne
pragnienie palące jej gardło piekielnym żarem. W tym momencie jej jedynym
pragnieniem było choćby zwilżenie ust kroplą chłodnej, wilgotnej wody. Marząc o
ukojeniu swych tantalowych mąk, powoli usiadła na łóżku, wciąż natarczywie zaciskając
dłonie na jego brzegu. Dopiero teraz zauważyła, że miała na sobie wczorajsze
ubrania. Zaniepokojona swoim stanem, z całych sił próbowała przypomnieć sobie,
co działo się zeszłej nocy. Odzyskawszy mierną ostrość widzenia, rozejrzała się
po pokoju. Jej mętny wzrok skierował się ku półce z książkami. Była pusta.
Nagle przed oczami pojawiły jej się sceny z poprzedniego dnia – urywane i fragmentaryczne.
Kłótnia z matką…
Ucieczka do baru…
I ten dziwny chłopak…
Nie potrafiła przypomnieć sobie jego imienia. Wiedziała,
że potrzebowała chwili skupienia. Niestety, ból przeszywający czaszkę nie
wspomagał koncentracji. Aby choć na chwilę zebrać myśli w jeden spójny tok, oparła
głowę o dłonie. „Jake? Johny? Jimmy!” – podpowiadały jej resztki pamięci. Nie
potrafiła nawet przywołać jego obrazu. W uszach jednak wciąż jeszcze
rozbrzmiewał jej charakterystyczny głos, jak i akcent chłopca. Wiedziała
również, że przy butelce opowiadał bardzo dziwne rzeczy. Zuzka za wszelką cenę
starała się odzyskać wartościowe wspomnienia, lecz niespodziewanie jej
skupienie zostało przerwane przez nagłe torsje. Na szczęście zdążyła dobiec do
łazienki, dzięki czemu nie musiała tracić jakże cennego czasu na sprzątanie.
Wykończona dziewczyna szybko umyła się, ubrała, po
czym bez śniadania wybiegła z domu. Szczęśliwie udało jej się nie obudzić nikogo
z domowników. Ostatnim, czego potrzebowała tego parszywego dnia, było
tłumaczenie się z nocnego powrotu i złego stanu.
Blondynka miała cichą nadzieję, że rześkie
powietrze poranka otrzeźwi ją i zatrze ślady nocnej libacji malujące się na jej
bladej twarzy. Niestety, myliła się. Ból głowy wciąż był nie do zniesienia, a
podkrążone oczy nie pozostawiały złudzeń co do sposobu, w jaki spędziła
ostatnich kilka godzin. Nie miała wątpliwości, że będzie to koszmarny dzień.
W szkole nie potrafiła skupić się choćby na
moment. Morderczy kac uniemożliwiał jej koncentrację. Kiedy jednak choć na
kilka sekund ból odpuszczał, jej umysł był zaprzątnięty wspomnieniami historii
nowego znajomego. Dzisiaj jego słowa już jej nie bawiły. Wolałaby jak
najszybciej o nich zapomnieć – przyniosłoby jej to ogromną ulgę. Umysł
blondynki miał jednakże zupełnie odmienną opinię na ów temat. Nie pozostawało
jej więc nic innego jak tylko poddać się jego woli i walczyć ze sobą, by
przetrwać katorżniczy dzień.
Na jednej z przerw do Orłowskiej podszedł Kajetan. Dostrzegłszy
jej stan, niepewnie usiadł obok niej na schodach i cicho spytał:
– Co jest, Zuza?
– Jajco! – odpyskowała zirytowana, chowając twarz w
kolanach. Ją samą zaskoczyła jej zdecydowanie zbyt ostra reakcja. Goszcząca
jednak w tym momencie w jej sercu pustka nie pozwalała jej przejąć się
uczuciami kolegi. Zawsze, kiedy była w takim stanie, chciała być sama. Uważała
więc, iż chłopak powinien o tym doskonale wiedzieć. W końcu znali się już
wystarczająco długo.
– Skąd ty wzięłaś tu jajco? – spytał. W jego oczach
widać było rozczarowanie i zdezorientowanie. Po kilku sekundach obojgu wyrwał
się z ust śmiech. Dziwne wypowiedzi Kajetana nie robiły na dziewczynie wrażenia,
ale jego opóźniona zdolność kojarzenia często ją bawiła. Kiedy Zuza skuliła się
pod wpływem nagłego bólu, jaki wybuchnął w jej czaszce, jej znajomy znów się
odezwał:
– Ej, pytałem na serio…
W tej chwili niespodziewanie role odwróciły się jakby
ktoś szaleńczo zakręcił kołem fortuny. Tym razem to na twarzy Orłowskiej
malowało się zmieszanie, zdezorientowanie i niepewność. Pierwszy raz od bardzo
dawna nie wiedziała, co mogłaby odpowiedzieć. Przez jej umysł przetaczały się
miliony myśli, jednak żadna z nich nie wydawała jej się odpowiednia, by
wypowiedzieć ją na głos. Z reguły rozmowy z Kajtkiem przybierały postać
monologów chłopaka, z krótkimi przerwami na monosylabiczne odpowiedzi lub
zwykłe pomrukiwania ze strony dziewczyny, czego doskonałą ilustracją było ich
spotkanie poprzedniego dnia. Tym razem zaś udało mu się ją zaskoczyć – pierwszy
raz od rozpoczęcia liceum. Kiedy jej język odmówił współpracy przypomniała
sobie czasy, kiedy to przyjaciel z dzieciństwa potrafił jednym zdaniem wprawić
ją w stan konsternacji. Wspominając nie tak zamierzchłą przeszłość, zatonęła w
myślach. Z impasu i niezręcznej ciszy wydobył ją dźwięk dzwonka. Usłyszawszy
ratunkowy pisk uniosła się z podłogi, strzepała z ubrań drobne nieczystości, po
czym w krępującym milczeniu udała się na lekcję w towarzystwie przyjaciela.
Wydarzenia minionej przerwy skłoniły ją do
refleksji. Zastanawiała się, co stało się z dawną nią. Z tą uśmiechniętą,
radosną, szczęśliwą. Z tą, która wolny czas spędzała otoczona wianuszkiem
znajomych. Co sprawiło, że nagle zamknęła się w sobie, że nie potrafiła już się
z nikim porozumieć? Teraz wiecznie chodziła przygnębiona, a szramy na
nadgarstkach mówiły same za siebie. Tylko dlaczego? Dlatego, że wykańczała ją
atmosfera w domu? Wieczne pretensje matki, awantury z Olką? A może winna była
zmiana otoczenia? Prawdą a Bogiem, jej klasa okazała się niespójnym zbiorowiskiem
zdegenerowanych dzieciaków z bogatych domów. Patrząc na ich samotność w
towarzystwie produktów marki Apple,
Zuzka czasem im współczuła – ich rodzice zapewne sądzili, że pieniądze
wynagrodzą wszystko.
Rozmyślania dziewczyny przerwał koniec lekcji. Orłowska
raźnym krokiem wyszła na korytarz, nie rozglądając się wokół. Pustym wzrokiem
patrzyła wyłącznie w przestrzeń przed sobą. Przebijając się przez tłum, niechcący
potrąciła kogoś. Odruchowo odwróciła się w stronę osoby, z którą się zderzyła,
by przeprosić ją za swoje roztargnienie. Dopiero po chwili spostrzegła twarz
Magdy – dawnej przyjaciółki. Osoby, która wyrządziła jej największą krzywdę w
życiu, która zadała jej miliard ran i przez którą jej serce wciąż pokrywało się
srebrzystymi bliznami. Poczuła się jakby jakaś niewidoczna dłoń uderzyła ją w
twarz. Oprzytomniała. Głos rówieśniczki dotarł do mózgu Zuzy niczym drażniące
narządy słuchu ultradźwięki. Jak na zawołanie, wszystkie przykre wspomnienia
wróciły.
– O, hej! Dobrze, że cię widzę. Masz pożyczyć
kalkulator na jedną lekcję? – spytała z uśmiechem znajoma.
Ból głowy powrócił ze zdwojoną siłą. Miała wrażenie,
że za chwilę jej czaszka eksploduje. Zuzką zaczęły targać sprzeczne emocje –
nie wiedziała, czy chce krzyczeć w głos czy też płakać. Nie miała pojęcia, co
zrobić dalej. Wiedziała jedynie, że musi się trzymać. Coś w jej wnętrzu było
bliskie pęknięcia. Z każdą sekundą zbliżała się do granicy wytrzymałości. Była
absolutnie rozchwiana. Jej ciało zadrżało, a w żołądku poczuła coś dziwnego. Drgania?
Dreszcze? Nie umiała nazwać tego, co działo się z jej organizmem. Przez
frontowy atak zbyt wielu bodźców, nie była w stanie nawet zaczerpnąć oddechu.
– Masz tupet, suko! Po tym wszystkim śmiesz mnie
jeszcze o cokolwiek prosić? Zejdź mi z oczu, bo jak na ciebie patrzę, to chce
mi się rzygać, a niestety w pobliżu nie ma żadnych sick bagów! – Tracąc nad
sobą kontrolę, wykrzyczała te słowa tak głośno, iż musieli usłyszeć ją wszyscy
ludzie znajdujący się na piętrze.
Niespodziewanie poczuła ogromną chęć uderzenia
dziewczyny. Jej serce zaczęło szybciej bić. Po krótkiej chwili łomotało już jak
oszalałe, wystukując rytm zagrzewający do boju. Rozkurczające się naczynia
krwionośne sprawiły, że zalała ją fala gorąca. Jej ciało powoli wyrywało się
spod kurateli rozsądku, by wcielić się w szeregi kierowane przez rozjuszone
emocje. Była gotowa do zajadłej walki.
Nie wiedziała, co mogłoby stać się na szkolnym
korytarzu gdyby nie nadejście Adriana – jej dawnego przyjaciela, a obecnego
chłopaka Magdy.
– Co jest, dziewczyny? – spytał zaniepokojony, bacznie
przyglądając się obu znajomym.
Tego Zuza nie była w stanie wytrzymać. Jego szeroki
uśmiech ponownie rozbudził wszystkie wspomnienia, nie tylko te miłe.
– A ty, gnoju! Czego tu szukasz? Jesteś ciotą, a nie
facetem! W ogóle jesteście siebie warci! Żadne z was nie potrafi stawić czoła
problemom! No bo po co? Wiadomo, lepiej udawać, że nic się nie dzieje. Lepiej
odbierać ludziom szczęście i krzywdzić ich za plecami, prawda Madziu? Nie chcę
mieć z wami nigdy więcej nic wspólnego! Przysięgam, że jeśli jeszcze raz
którekolwiek z was się do mnie odezwie – pożałuje do końca życia! – wykrzyczała
w nagłym ataku furii, po czym pospiesznie udała się na przeciwny skraj
korytarza.
Zbiegła na dół, rozpychając się w tłumie ludzi pnących
się po starych schodach. Dotarłszy na parter, oparła się czołem o chłodną
ścianę, po czym leniwie przesunęła opuszkami palców po jej gładkiej
powierzchni. Teraz wreszcie mogła pozwolić łzom płynąć. Nie była w stanie dalej
siedzieć w szkole. Negatywne emocje szarpały nią zbyt mocno, by była w stanie
dłużej je w sobie tłumić. Została tylko przedsiębiorczość – nikt nie zauważy
jej nieobecności. Pobiegła więc do szatni, zabrała swoje rzeczy i wyszła z
budynku tylnymi drzwiami.
„Boże, co się ze mną dzieje?” – pomyślała, gdy tylko
znalazła się na zewnątrz. Przetarła twarz dłońmi i odetchnęła głośno. Jej płuca
wypełniły się świeżym powietrzem, które zdawało się delikatnie stłumić pożar
trawiący jej serce. Niestety, było to wciąż zbyt mało, by ukoić gorączkę
rządzącą blondynką. Tę samą, która rozbudziła zamarznięte przez tak długi czas
uczucia. Nigdy wcześniej nie zdarzyło się jej tak wybuchnąć. Zawsze tłumiła w
sobie emocje, nawet te najbardziej skrajne. Tego dnia zaś naprawdę okazała się
wrakiem samej siebie…
Nie wiedziała, co miała ze sobą począć. Nie mogła
wrócić do domu, bowiem matka do wieczora miała wolne. Ucieczka na strych
również nie była możliwa. Stara kamienica miała dwa wejścia – jedno od strony
jej okien, z którego nie mogła skorzystać niezauważona. Aby dotrzeć do drugiego
musiałaby przejść przez park, w którym o tej porze każdego dnia niestrudzenie –
bez względu na pogodę czy święta – w swoim zwyczajowym miejscu przesiadywały
osiedlowe plotkary, z którego miały one doskonały widok na ów zrujnowany
budynek. Jeśli trafiłaby na nie – pewnym byłoby, iż jej rodzina dowiedziałaby
się o tym w przeciągu pół godziny. Nie potrafiąc znaleźć godnej alternatywy, postanowiła
pójść na spacer. Szła przed siebie, nie zważając na nic. Mijała tłumy obcych
ludzi oraz ich zimne, obojętne spojrzenia. W tej chwili jednak nie interesowało
jej to, co myśleli o niej inni. Spotkanie z dawnymi przyjaciółmi sprawiło, że
wszystkie traumatyczne wspomnienia odżyły. Dawne rany na sercu ponownie się
otworzyły, wywołując przy tym niezmierny ból. Tląca się w niej złudna, a wręcz
iluzoryczna nadzieja, że już nigdy go nie poczuje, właśnie zgasła. Musiała
stawić czoła nowej fali cierpień, która po raz kolejny nacierała wprost na nią.
Szła więc na spotkanie z nieprzyjemną przeszłością, a jej umysł wyświetlał
wydarzenia minionego roku niczym kadry z filmu.
Magdę poznała w gimnazjum. Chodziły do równoległych
klas, ale o innym profilu. Zuza od zawsze lubiła przedmioty ścisłe, jej
koleżanka zaś była wziętą humanistką. Poznały się podczas jakiejś wycieczki zorganizowanej
przez ich wspólną nauczycielkę i od razu zapałały do siebie niewytłumaczalną sympatią.
Magda miała bardzo sceptyczne podejście do życia.
Nienawidziła świata i samej siebie. Była słaba psychicznie. W wieku czternastu
lat zaczęła się ciąć. A dlaczego? Ponieważ wciąż obsesyjnie twierdziła, że była
zbyt gruba. Ona również padła ofiarą kultu piękna, który bezustannie sączy się
ze wszystkich stron. To właśnie on niszczył pozornie szczęśliwych ludzi,
ukazując im, jak wiele brakuje im do ideału, czym odbierał im zwyczajową radość
życia. Nieakceptację samej siebie nastolatka przemieniała w autoagresję.
Nieakceptację, trzeba pamiętać, bezpodstawną. Była ona bowiem ładną, szczupłą
dziewczyną o ciemnowiśniowych włosach. Zuza zawsze uwielbiała ich ciepłą barwę
przywołującą w jej umyśle smak sezonowych owoców. Kiedyś, podczas jednej z
rozmów, zauważyła na jej nadgarstku blizny. Od razu zrozumiała, skąd się
wzięły. Próbowała wyperswadować przyjaciółce jej destrukcyjne zachowania, kolokwialnie
nazywając je głupotą. Magda jednak stwierdziła, że "to nie głupota, ale
nienawiść do samej siebie". Powiedziała również, iż Zuzka zapewne kiedyś
też to pozna i dopiero wtedy zrozumie pobudki, jakie nią kierowały.
Opowiedziała jej, jaką ulgę to przynosi, jak uwalnia od problemów. Wtedy Zuza
uznała działania Magdy za abstrakcję, później jednak jej słowa się spełniły.
Zaczęła się zastanawiać, czy gdyby nie przyjaciółka, to kiedykolwiek sięgnęłaby
po żyletkę… Pewnie nie. Zresztą, teraz to już i tak bez znaczenia. Czasu
niestety nie da się cofnąć…
Po wakacjach, które upłynęły im pod znakiem wspólnych
spotkań, rozpoczęły rok szkolny w tym samym liceum, jednak ponownie na różnych
profilach. Jakoś w listopadzie Zuza zaprzyjaźniła się z Adrianem – chłopakiem z
jej klasy. Był on jedyną osobą, która ją tutaj rozumiała i w pełni akceptowała –
przyjmowała ją taką jaka była, bez rozróżniania wad czy zalet. Czuła z nim tę
samą więź, co wcześniej z Magdą. Postanowiła więc ich ze sobą poznać. Chciała
stworzyć piękną znajomość, która przetrwałaby lata wojny, kryzysu czy epidemii
pochłaniającej miliony ofiar. W tym momencie jednak wszystko się skończyło.
Spędzali czas w trójkę w cudownej atmosferze. Piękne złego początki. Magda bowiem
zakochała się w Adrianie, a jak nie od dziś wiadomo – w miłości troje to już
tłum. Zaczęli zatem spotykać się tylko we dwoje, zostali parą. Wtedy właśnie
przyjaciółka stopniowo poczęła odsuwać się od Orłowskiej. Stała się podejrzliwa
i przewrażliwiona. Z jakiegoś powodu widziała w przyjaciółce konkurentkę w
walce o uczucia Adriana i dlatego odizolowała się od niej, nie zważając
zupełnie na jej uczucia. Chłopak jednak starał się utrzymać zarówno związek, jak
i przyjaźń. Jego ukochana niestety była tak bardzo zazdrosna o Zuzę, iż – nie
mogąc inaczej poradzić sobie z ogarniającą ją frustracją – postanowiła ich
skłócić. W oczach przyjaciela przedstawiła Orłowską jako sfrustrowaną osobę z niemałymi
problemami natury emocjonalnej. Jej samookaleczanie zaś kazała mu uznać za
próbę zwrócenia na siebie uwagi i rozbicia ich związku. A Zuza zaczęła chlastać
się właśnie wtedy. Z jej powodu… Jakiż los potrafi być ironiczny, czyż nie?
Magda zostawiła ją w najtrudniejszej chwili bez
jakiegokolwiek wsparcia. I bez Adriana…
Dopiero teraz dziewczyna odzyskała pełną świadomość. Obudziwszy
się z otępienia, poczuła że po jej policzkach spływały ogromne niczym górskie
strumienie łzy. Nie był to jednak płacz, który pozwalał oczyścić się z negatywnych
emocji, który wyzwalał z opętańczych sideł rozpaczy. To tylko gorzkie krople,
które rozjątrzały rany przeszłości, odkopując z duchowego grobu okrutne
wspomnienia. Krople, których upłynie jeszcze wiele nim reminiscencje znów
odejdą w niepamięć, a serce rozwinie skrzydła, by ulecieć ku wolności. Czekając
aż czas splącze usta retrospekcjom, rozejrzała się wokół.
Początkowo nie wiedziała, gdzie się znalazła. Dopiero
po krótkiej chwili spostrzegła, że są to znajome jej okolice. Wytężyła pamięć.
Oczywiście – Stadion Olimpijski! Minęły chyba wieki, odkąd była tu po raz
ostatni. Z tego również powodu nie mogła zrozumieć, jakim cudem się tu dostała.
Dlaczego los przyprowadził ją akurat tutaj? Korzystając z zadziwiających
okoliczności, postanowiła jednak przez chwilę nie roztrząsać przyczyn swojej
eskapady, a jedynie odciąć się od rzeczywistości choć na moment. Przez kilka
ulotnych mgnień być wolną niczym ptak, który przemierza powietrzne przestworza,
by odkryć nieznane. Szła pośród drzew i podziwiała piękno przyrody. Wiosna
nadchodziła milowymi krokami. W powietrzu czuć było zapach budzącej się do
życia przyrody, świeżych traw czy rozkwitających pąków. Woń nadchodzącego
szczęścia. Orłowska była rozchwiana, ale urok tego miejsca działał na nią
uśmierzająco. Zostawiła swoje wspomnienia przed bramą, swoisty rozbrat duszy z
ciałem. Robiła wszystko, by odciąć się od bolesnych myśli. Teraz jej umysł
zaprzątnięty był obserwacją wiewiórki. Kochała patrzeć na te puchate, skaczące
stworzenia. Spoglądanie na urok natury zawsze dawało jej upragnione ukojenie.
Po chwili jej oczom ukazał się Skansen, cudowny
zabytek Wrocławia. Zawsze podziwiała piękno jego architektury, jednak to, co
działo się w jego wnętrzu, nigdy jej nie interesowało, mimo, że jej ojciec
nieraz zabierał tutaj ją oraz Olę. Żużel sam w sobie uznawała za nudny i
bezsensowny, a rycerzy czarnego toru za ludzi niespełna rozumu. Nie pojmowała,
dlaczego poświęcali się dla sportu. Byli Winkelriedami, którzy jednak za swoim
cierpieniem nie nieśli ratunku. Mesjasze, poświęcający siebie, choć nie
prowadzący zbawienia. Blondynki bynajmniej nie przerażała perspektywa śmierci
któregoś z zawodników. Bardziej przykre były dla niej ich kontuzje, o których
słyszało się co jakiś czas w telewizji czy w radio. Ból, który nie prowadził do
niczego. Ten rodzaj cierpienia, który nie wyzwalał. A czasem rujnował całe
życie.
Stadion wydawał się dziwnie pusty, kiedy nie odbywał
się na nim żaden mecz. Orłowska po raz pierwszy przebywała tam sama,
niepotrącana przez setki przechodniów. Takie otoczenie podobało jej się o wiele
bardziej. Nigdy bowiem nie przepadała za tłumem, ilustracją ludzkiego pędu za niedoścignionym.
Rozejrzała się dokładnie. Pomimo swej początkowej pewności, nie była
tu jednak sama. Obok niej przechodziła szczęśliwa rodzina – mała, blond włosa
dziewczynka z rodzicami. Była uśmiechnięta i taka radosna. Podobnie jak jej
opiekuni. Idealny obrazek, idealne dzieciństwo. Coś, czego Zuza nigdy nie
miała, czego nigdy nie poznała, a o czym tak bardzo marzyła, o co tak często
błagała przed snem. Kiedyś myślała, że jest szczęśliwa. O, dziecięca naiwności!
U niej w domu w rzeczywistości nic nie było nawet bliskie ideału… Dopiero kilka
lat temu zrozumiała, że całe to „szczęście” było jedynie złudzeniem, żałosną
iluzją, którą karmiła ją jej młodociana wyobraźnia. Dopiero, gdy poznała świat,
potrafiła dowieść, iż szczęście tak naprawdę nie istniało. To tylko chwila
radości, moment ułudy, gdy okłamujesz siebie. Człowiek bowiem zawsze chce
czegoś więcej, wiecznie udaje się w pogoń za nieosiągalnym. A jeśli wykaże się
karkołomną wytrwałością i dosięgnie celu, poczuje pustkę, której nie będzie w
stanie zapełnić. Szczęście z definicji było przeszłością.
W jej oczach zakręciły się szkliste łzy, które mieniły
się radosnym blaskiem, odbijając od swej powierzchni popołudniowe promienie. Niespodziewanie
na wskroś przeszyło ją poczucie bezsilności, którego tak silnie nienawidziła.
Czując, że ciało powoli odmawia jej posłuszeństwa, usiadła na trawie, oparła
plecami o drzewo i – skrywszy twarz w kolanach – zaczęła płakać. W innych okolicznościach zapewne
nie zareagowałaby na ten widok tak emocjonalnie. W ciągu tylu lat nauczyła się
poskramiać swoje uczucia. W innym wypadku bowiem, dotarłaby na skraj
wytrzymałości i w końcu przekroczyła niewidzialną linię szaleństwa. Dzisiejszy
dzień okazał się jednak pełen przykrości i wspomnień. Dziewczyna była zbyt
rozchwiana, by poskromić własne emocje. Nawet nie próbowała hamować płaczu. Tu
przynajmniej mogła pozwolić sobie na chwilę braku kontroli. Przecież była tu
niemal niewidoczna. Jakby poza kadrem. Duch spoglądający na świat spoza granic
poznania…
– Hej, coś się stało? – usłyszała nad sobą
zaniepokojony głos. Zaskoczona czyjąś obecnością, podniosła głowę. Ktoś śmiał
wkroczyć w jej własną krainę, zakłócić jej prywatny azyl. Musiała więc
dokładnie przyjrzeć się intruzowi, by ułożyć w głowie choćby wstępny plan
walki. Ciepłe promienie skierowały się dokładnie w jej źrenice, przez co
mimowolnie zmrużyła oczy. Choć lekko oślepiona, bacznie przypatrywała się człowiekowi, który
śmiał wyrwać ją z odosobnienia. Obok niej stał wysoki, przystojny chłopak. Był
niebieskookim, ciemnym blondynem o niesamowicie pociągającej twarzy. Zuza odniosła
wrażenie, że kiedyś już go widziała. Nie znała go jednak, tego była pewna.
– Nic, wszystko świetnie. Nie widać? – syknęła przez zaciśnięte
zęby. Nienawidziła, kiedy ktoś wtrącał się w jej życie. Nie interesowały jej
intencje rozmówcy. Według niej każdy pytał o jej samopoczucie tylko z
ciekawości – wyłącznie w poszukiwaniu sensacji, która odwróciłaby jego uwagę od
własnego nudnego, rutynowego, bezwartościowego życia. Ludzie to hieny – żywią
się cudzą krzywdą, którą doprawiają własnym śmiechem.
– Ej, ty płaczesz? – spytał wyraźnie zmartwiony
chłopak.
– Nie, nawilżam sobie skórę pod oczami! – warknęła
zdenerwowana. Nie potrzebowała litości, chciała tylko pobyć chwilę sama. Czy
ludziom tak trudno było to zrozumieć? Czy nadszedł czas, w którym zwyrodnienie,
agresja, przemoc czy nekrofilia stały się bardziej akceptowalne niż
prosta potrzeba samotności?
– Mogę ci jakoś pomóc? – zapytał, pochylając się nad
dziewczyną. Wyczuł, że nie chciała jego obecności. Nie mógł jej jednak tak
zostawić. Nie w takiej sytuacji. Choć jej nie znał – czuł się do tego
zobowiązany. Po wszystkim, czego doświadczył, nie mógł przejść obojętnie obok
czyjejś rozpaczy i cierpienia.
– Tak, możesz – nie wpieprzaj się tam, gdzie cię nie
chcą! Sprawdź, czy cię nie szukają w domu spokojnej starości – im są potrzebni
filantropi, nie mnie! Ostatnie, czego pragnę, to jakiś pieprzony samarytanin,
który „chce pomóc”! Ludzie nie chcą pomagać – oni chcą wiedzieć! – wrzeszczała
jak oszalała. Była roztrzęsiona, rozchwiana. Obcy mężczyzna irytował ją swoim
uporem. Sądziła, że jeśli spędzi z nim jeszcze chwilę, zrobi mu krzywdę. Nie
mogła zrozumieć, czego od niej oczekiwał. Czyżby dręczenie jej dawało mu jakąś
satysfakcję?
– Powinienem się na ciebie obrazić – chyba właśnie za
szybko mnie osądziłaś… – powiedział poważnym tonem, prostując się. W ten sposób
próbował odwrócić jej uwagę od problemu i zająć ją jakąkolwiek, nawet
najbardziej błahą rozmową.
– To się obraź i zejdź mi wreszcie z oczu! –
krzyknęła, ponownie ukrywając twarz w kolanach. Miała nadzieję, że blondyn
weźmie sobie jej uwagi do serca, dzięki czemu pozwoli jej znów zostać samej i
pogrążyć się w rozpaczy.
Plan chłopaka nie powiódł się. Postanowił więc zrobić
coś innego. Usiadł obok Zuzki i obiecał sobie, że zostanie z nią dopóki się nie
uspokoi. Nie wiedzieć czemu, czuł się za nią odpowiedzialny. Ponadto, z każdą
chwilą dziewczyna stawała mu się bliższa, a jej magnetyczna osobowość
przyciągała go niczym stabilimenta w pajęczynie tygrzyka.
– Nie możesz mnie wyrzucić ani zabronić tu siedzieć.
Trawnik to dobro publiczne, nie twoja własność – rzucił z uśmiechem i przysunął
się do dziewczyny, nieustannie na nią spoglądając. Ich ciała dzieliły jedynie
centymetry.
– Nie, ale mogę sobie pójść – warknęła ni to do
siebie, ni to do niego i szybko podniosła się z trawy i żwawym krokiem ruszyła
w stronę, z której przyszła. Jego obecność niezmiernie męczyła ją, aczkolwiek
właśnie dzięki niej przestała płakać. Była zbyt wściekła, aby myśleć o
przeszłości. I prawdopodobnie właśnie to wywoływało w niej ów niepohamowany
gniew.
Chłopak, ujrzawszy jej reakcję, również wstał szybko i
pobiegł za nią.
– Mam na imię Oliwier, a ty? – spytał, zrównując się z
nią.
– Moje imię będzie ostatnim, co w życiu usłyszysz –
bąknęła pod nosem, wsuwając dłonie w kieszenie jeansów.
– Dlaczego jesteś na mnie taka wściekła? – spytał
cicho, spuszczając wzrok na swoje buty.
– Bo mam taką ochotę! Jak ci się nie podoba, to tu
zostań i pozwól mi odejść! – syknęła zajadle. Myślała, że w ten sposób wreszcie
pozbędzie się nieznajomego.
– Dzisiaj zrozumiałem, o co chodzi z tym, że faceci
lubią zołzy. Jesteś zołzą. Nie, jesteś stuprocentową wredną suką! – powiedział
ze śmiechem, maszerując raźno tuż obok dziewczyny. Postanowił zawalczyć jej
bronią.
Zuza jednak zignorowała jego jawną zaczepkę. W
odpowiedzi przyspieszyła jedynie kroku, licząc na to, że jej bojowa postawa
odstraszy nieznajomego.
– Dokąd właściwie się tak spieszysz? – zagadnął
chłopak, mając dość trwającej między nimi ciszy.
– Do baru. Zamierzam chlać tak dużo i tak długo aż
zrozumiesz, że nie życzę sobie twojej obecności i sobie pójdziesz. Albo aż do
momentu, gdy twoja obecność przestanie mi robić jakąkolwiek różnicę – cokolwiek
nastąpi szybciej – rzuciła Zuza, zatrzymując się w miejscu i prowokująco
patrząc swojemu rozmówcy prosto w oczy. Momentalnie zmieniła taktykę. Była
wręcz pewna, iż skoro niebieskooki rzekomo chciał jej pomóc, po takiej
deklaracji na pewno zostawi w spokoju. Przecież doprowadzenie dziewczyny do
stanu zupełnego upojenia alkoholowego nigdy nie jest formą pomocy. Pokonany
jego własną bronią. Orłowska cudem zapanowała nad twarzą, by nie obdarować
obcego triumfalnym uśmiechem.
– Czyli nie mówisz, że nie zmienisz jeszcze zdania co
do mnie? Super! To ja chętnie skorzystam z twojej propozycji – odparł
nieznajomy z szerokim uśmiechem i z rękami w kieszeniach szedł dalej obok niej.
Dopiero teraz do Orłowskiej dotarło, jak zabrzmiała
druga część jej wypowiedzi. Od razu miała ochotę zlinczować się za tę
dwuznaczność. „Kurde, coś nie pykło…” pomyślała wyraźnie niezadowolona. Nie
mogła jednak już się wycofać, klamka zapadła. Duma nie pozwoliłaby jej
ośmieszyć się przed tym człowiekiem. Przegrała bitwę, nie wojnę. Z miną skazańca podążyła więc z chłopakiem do pobliskiego
pubu.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Od razu informujemy, że Oliwier – ze względu na dalsze losy – musiał być postacią fikcyjną.
Ten rozdział jest ostatnim, w którym informujemy Was o nowościach, gdyż kolejne będą pojawiać się w każdy piątek.
Świetny rozdział...mam nadzieję, że Zuza wkrótce znajdzie osobę, z którą będzie mogła szczerze porozmawiać i wyżalić jej się oraz przestanie zwracać uwagę na zachowanie matki...
OdpowiedzUsuńZdrada przyjaciół to najgorsza rzecz na świecie. Świadomość, że nie ma się oparcia w rodzinie jest jeszcze gorsza. Podziwiam Zuzę, że mimo wszytko trzyma fason, choć nie jest to łatwe. Może ten Oliwier pokaże jej, że życie nie jest takie złe. :)
OdpowiedzUsuńCóż żeby się dowiedzieć, pozostaje mi czekać do piątku.
W wolnej chwili zapraszam do mnie na nowości: http://trzymajgaz.blogspot.com oraz http://bez-ciebie-znikam.blogspot.com/
Coś innego... zupełnie inne podejście i sposób opisywania... fajnie podoba mi się :)
OdpowiedzUsuńNowy znajomy ma fajne podejście :D podoba mi się, że ją zagiął :D Jestem ciekawa jak potoczy się ta historia :D
Informuj mnie o nowościach :D dodaję do listy ;)
Hej :) Dziękuję Ci za komentarz na moim blogu! Jak tylko znajdę więcej czasu, przeczytam wszystko i wystawię treściwy komentarz. Mam tylko jeden problem - Twój blog jest przeznaczony tylko dla dorosłych, co znacznie utrudnia dostanie się tutaj - nie mogę wejść tu ze swojego konta.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Windy!
Bohaterka jest nietuzinkowa i ciekawie skonstruowana. Podoba mi się jej cięty język. Ciekawi mnie jak poprowadzisz ten wątek rodzinny. Brak oparcia w rodzinie i przyjaciołach boli, oj boli.
OdpowiedzUsuńZawsze się zastanawiałam, dlaczego w normalnym życiu nie może tak być, że kiedy coś się dzieje, jakiś nieznajomy podejdzie do ciebie i spyta się, czy wszystko w porządku. To smutne, ale prawdziwe. Wspaniałe jest to, że w opowiadaniach możemy kreować swój świat i postawić w nich dobrych ludzi, których nam brakuje.
OdpowiedzUsuńGdy przeczytałam o Magdzie ... Po prostu ta sama sytuacja .. Nawet to imię... Świetne !!!
OdpowiedzUsuń